Bo i o co chodzi w całej awanturze? Trudno wyegzekwować odpowiedź. Opowieści z mchu i paproci o "teatrze Jarockiego i Swinarskiego" trudno traktować inaczej, niż ze zmęczonym politowaniem, a rozliczanie Klaty i Majewskiego z tego "ile jest Strindberga w tym spektaklu" (dosłownie) jest o tyle żałosne, że dowodzi, że tekstu dramatu szanowni pytający nie znają, a to już ignorancja, skoro jest on dostępny nawet w domenie publicznej, w serwisie Wolne Lektury. Tak, wystarczyło chcieć - pisze do e-teatru Michał Płaczek, po incydencie w Starym Teatrze.
Organizator - herszt? - wczorajszego protestu w NST, jak sugeruje p. Magda Wójcik z krakowskiej redakcji "Gazety Wyborczej", mógł być nasłany przez samą ekipę teatru. Ba, wyreżyserowany przez Jana Klatę. Czytamy: Równie szybko pojawiły się też głosy, że była to prowokacja przygotowana przez sam teatr, a spektakl Klaty nie wzbudza emocji, więc dyrektor Starego Teatru sam postanowił je wyreżyserować. Ciekawe wydaje się też to, że do protestu doszło podczas spektaklu, o którym nie mówiło się w kategoriach skandalu, a znużenia. Gdyby Autorka tekstu choć troszkę, tylko troszkę bardziej się postarała, zauważyłaby, że inicjator protestu, niejaki Stanisław Markowski, nie jest raczej osobą, która byłaby zainteresowana przyjmowaniem srebrników od Klaty. To wszak człowiek oddany od lat czemuś, co pewnie można nazwać "sprawą". O jego zaangażowaniu świadczyć może szczegółowość notki biograficznej na wikipedii; szczegółowość tak dogłębna