"Alpejskie zorze" Petera Turiniego rozgrywają gdzieś na jednym ze szczytów austriackich Alp. Scenie Nowej Teatru Nowego, w nowocześnie oszklonej werandzie, czy może na tarasie wirowym, oglądamy historię dość niezwykłą, nie wiadomo czy realną, czy ze świata fantazji albo imaginacji. Niby całkiem konkretną, ale jakby ze snu, liryczną i karykaturalną, subtelną i wulgarną, cielesną i pozazmysłową. Gospodarzem tego górskiego obiektu jest pewien niewidomy, starszy mężczyzna, który raz jawi się jako zakompleksiony i nieszczęśliwy starzec, beznadziejnie tęskniący za kobietą, to znów jako pewny siebie absolwent amerykańskiej uczelni, smonczesujący Żyd czy błaznujący przewodnik górski. Raz jest wrażliwcem, to znów brutalnym zazdrośnikiem, raz dyrektorem teatru, innym razem gruboskórnym nacjonalistą. Zjawia się u niego podstarzała już mocno nieznajoma, która okazuje się "siostrą miłosierdzia" dla starców, a potem znów sekretarką, która tylk
Tytuł oryginalny
"Trójkąt" alpejski
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Poznańska nr 4