Po raz drugi, po kaliskiej inscenizacji sprzed dwóch lat, młody, 28-letni reżyser Maciej {#os#21426}Sobociński{/#} wszedł w zwarcie z arcydziełem narodowej literatury. Po raz kolejny wyszedł z niego, niestety, na tarczy. Jak na człowieka, który "Dziady" Adama Mickiewicza uczynił tematem pracy magisterskiej, w jego najnowszej scenicznej adaptacji nazbyt dużo postmodernistycznej dezynwoltury, istotnie wypaczającej sensy. Podobnie jak w Kaliszu reżyser losy Gustawa-Konrada prowadzi paralelnie do obrzędu dziadów. Szczupły młody człowiek, Konrad, na pustej scenie wyrzuca z siebie gniewnie tekst Wielkiej Improwizacji. Przerwie ją wkrótce, by stać się mimowolnym świadkiem obrzędu, a w końcu jego uczestnikiem jako Gustaw, by ponownie przeobrazić się w Konrada w celu dokończenia Wielkiej Improwizacji po przerwie. Konrad u Sobocińskiego przybywa znikąd. Jego słowa nie mają żadnego punktu odniesienia, gdyż inscenizacja pozbawiona została wątków mes
Tytuł oryginalny
Triumf zła
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczpospolita nr 99