- Tradycja często staje się klatką przyzwyczajeń. Wiem, że istnieją strażnicy pieczęci, którzy "wiedzą", jak opera powinna być zrealizowana - ale to tylko rezultat lenistwa umysłowego i źle pojętej tradycji. To, że opera była zmurszałym, opóźnionym w rozwoju skansenem, wskazuje, iż tych strażników pieczęci było zbyt wielu - MARIUSZ TRELIŃSKI opowiada o wrocławskiej premierze "Króla Rogera".
Izabella Starzec: Kiedy półtora roku temu przyszło zaproszenie z Opery Wrocławskiej, by zrealizować na jej scenie "Króla Rogera", pomyślał pan: przecież ja to już zrobiłem? Mariusz Treliński: Początkowo miało być to przeniesienie warszawskiej inscenizacji z 2000 roku. Moja ówczesna sytuacja zawodowa nie pozwalała na znalezienie czasu, by zrealizować nową wersję. Jednak im dłużej o tym myślałem, tym wyraźniej zdawałem sobie sprawę, że jestem w innym miejscu swojego życia - nie da się tamtej realizacji odtworzyć, ponieważ zupełnie inaczej już myślę. Zdecydowaliśmy się więc na nową wersję "Króla Rogera" [na zdjęciu]. Nową, czyli inną? - Warszawska inscenizacja była bardziej estetyzująca i zamykała się na poziomie symboli. Interesowała się bardziej tym, co boskie niż co ludzkie. Realizacja wrocławska skupia się na człowieku. Jest psychologiczną i - przede wszystkim -skrajnie uwspółcześnioną wersją tej opowieści. Tutaj konfli