"Borysem Godunowem" sławny reżyser ponownie udowadnia niedowiarkom, że doniesienia o końcu imponujących operowych fajerwerków są zdecydowanie przesadzone - pisze Mariusz Grabowski w Polsce Metropolii Warszawskiej.
Nie łudźcie się. Na dzisiejszy spektakl "Borys Godunow", który na scenie wystawi Mariusz Treliński, biletów nie ma już od tak dawna, że pojawiły się plotki, że nigdy ich nie było. Panie pracujące w kasie też mogą więc wreszcie odetchnąć, bo zdarły gardła od nieustannego powtarzania "wyprzedane" spóźnialskim operomaniakom. Słowem: hit kasowy, a zapewne także artystyczny, bowiem stało się już regułą, że czego tknie się Treliński, zamienia się w gigantyczny triumf. A nasz eksportowy operowy maestro mierzy wysoko. Na rozpoczęcie operowego sezonu 2009/2010 wybrał monumentalną klasykę spod ręki Modesta Musorgskiego. Mroczną jak rosyjska jaźń, pełną krwi i iście szekspirowskich namiętności, przez dwie i pół godziny ambarasującą widzów zagadnieniem władzy. Ale jednocześnie pyszną plastycznie i wręcz stworzoną do wystawienia w operowym sztafażu. I to pewnie skusiło Trelińskiego, że wyszperał ją w muzycznym lamusie. - Kocham Rosję,