Dopiero czas pokaże, kto w tym sporze miał rację: reżyser, który prowokował aktorkę zachęcając ją do transgresji, czyli przekraczania granic, autokompromitacji, wychodzenia z roli, wnoszenia na scenę swojej prywatności, czy aktorka, która nie akceptując takiego modelu teatru ani sugerowanej koncepcji roli, wchodzi w nią po to, aby rzecz całą skompromitować - pisze Medioman w miesięczniku Kraków.
Dwadzieścia lat czekała Joanna Szczepkowska [na zdjęciu] na okazję, by mogła znowu wejść do narodowego panteonu. Za pierwszym razem, jak pamiętamy, obwieściła w telewizji koniec komunizmu i choć przed tym historycznym występem, jak i później była - i pozostała nadal - wybijającą się aktorką, to do masowej wyobraźni weszła jako grabarz PRL-u. Z tej roli, jak się wydaje, była bardzo zadowolona, o czym może świadczyć choćby jej ostatnia książka, w której dominuje dawnych wspomnień czar. Ale pani Joanna wywodząca się z aktorskiej rodziny dobrze wie, że nawet najpiękniej odegrany gest w telewizji w teatralnym dorobku zostanie co najwyżej odnotowany, więc w nowej, wytęsknionej rzeczywistości uparcie szukała dla siebie roli, która by ją satysfakcjonowała. Tymczasem teatr okazał się dla niej mniej łaskawy niż w PRL-u. Szczepkowska na tym jednak najgorzej nie wyszła - i my czytelnicy również - ponieważ czując się nie do końca spełnioną w