"Odczuwam potrzebę przekazania Rodzinie, krewnym i przyjaciołom moim tego oto zaczątku przygód moich w argentyńskiej stolicy". Tak zaczyna się "Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza i tak też rozpoczyna Mikołaj Grabowski swoje przedstawienie. Powieść wydaną w roku 1953 oglądamy 30 lat później na scenie krakowskiego Teatru im. Słowackiego. Przytulność lóż, złocenia ram, kurtyna Siemiradzkiego, cały ten rozkoszny, a mocno czasem i kurzem spatynowany przepych, znany każdemu Polakowi, stanowi tu element nabierający dodatkowego znaczenia. To też jest Polska, na tej scenie przecież toczył swoją walkę z Polską i o Polskę Konrad z "Wyzwolenia" Wyspiańskiego. I jesteśmy w Krakowie, gdzie obcuje się z historią i gdzie mimo wielu lat polskiego kalendarza tak wiele znaczy magiczne słówko "się". Szczególnie tutaj bolesna w swej żarliwości drwina Gombrowicza powinna zabrzmieć ostro i zjadliwie. Czy zabrzmiała? Kiedy kurtyna się po
Tytuł oryginalny
Trans-Atlantyk na wielkiej scenie
Źródło:
Materiał nadesłany
?