W trakcie oglądania adaptacji "Trans-Atlantyku" Gombrowicza we wrocławskim Teatrze Polskim jawił mi się wprost obsesyjnie problem "Wesela". Raptem uświadomiłem sobie, że to, przed czym tak uporczywie bronił się autor "Ferdydurke" - Wyspiańskiego trzyma w kleszczach od lat kilkudziesięciu. Tymi kleszczami jest polskość, którą Gombrowicz tak bardzo chciał przezwyciężyć. Jemu również, co przyjmował z przerażeniem, wypisywano, że"Trans-Atlantyk" to "pamflet na frazes bogo-ojczyźniany", "satyra na przedwojenną Polskę", "pamflet na sanację". Po prostu nie dostrzegano usiłowań pisarza, który chciał powiedzieć o Polsce dużo więcej, a nie tylko załatwić doraźne porachunki. Aż boję się napisać to samo o "Weselu". Czy straciłoby coś z wielkiego ładunku spraw polskich - brzmiących aktualnie, gorzko i ostro - gdyby spojrzeć nań trochę inaczej, a więc poprzez dramaty poszczególnych jednostek, a nie problematykę grupy (inteligencja
Tytuł oryginalny
Trans-Atlantyk
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 2