Cała inscenizacja Adriana Blanco przesycona była duchem gombrowiczowskiej przekory. Była równie wywrotowa jak "Dziennik", którego fragmenty włączono do tekstu - o "Trans-Atlantyku" z Teatro Nacional Cervantes z Buenos Aires pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
W ubiegłym tygodniu widziałem w Warszawie Witolda Gombrowicza. Wpadł do Teatru Laboratorium Dramatu. Szpakowaty, w jasnej marynarce i krawacie. Te same wydęte wargi, spojrzenie wyniosłe, w oczach błysk ironii. Ta sama skłonność do prowokacji. Przez dwie godziny z kawałkiem czarował nas, siedzących na widowni, swoim groteskowym światem, po czym rozpłynął się w powietrzu. Zapewne powrócił w literackie zaświaty, skąd został przywołany mocą teatru. Ja oczywiście wiem, że to nie był Gombrowicz, ale Gustavo Manzanal, argentyński aktor, który zagrał polskiego pisarza w spektaklu według "Trans-Atlantyku" z Teatro Nacional Cervantes z Buenos Aires. Ale złudzenie było całkowite. I nie chodzi tu jedynie o fizyczne podobieństwo. Cała inscenizacja Adriana Blanco przesycona była duchem gombrowiczowskiej przekory. Była równie wywrotowa jak "Dziennik", którego fragmenty włączono do tekstu. Rzecz cała uwodzi już od pierwszej sceny prościutkim pomysłem