Ostatnia bydgoska premiera okazała się bardzo udanym eksperymentem. "Tramwaj zwany pożądaniem" bydgoskiego Teatru Polskiego, to połączenie rozmaitych symboli współczesnego świata z elementami klasycznego teatru.
Podczas spektaklu dobrze bawili się aktorzy, a wraz z nimi publiczność. Dopatrywanie się megaprzesłania w "Tramwaju..." nie ma sensu, chociaż sztuka daje do myślenia. Zza zimnej, trochę tabloidowej fasady, twórcy kierują do publiczności pytania: czym jest pożądanie, miłość, samotność i pokazują, jak różne twarze mogą te stany przybierać u różnych osób. Nie ukrywają jednak, że do poważnych spraw podchodzą z przymrużeniem oka. Stąd w spektaklu dźwiękowiec dostaje po głowie mopem, koty palą papierosy na pralce, sugestywna muzyka, np. z "Love Story", wyśmiewa pseudonamiętność. Miejscem akcji "Tramwaju..." jest otoczenie domowe. Scena zabudowana została wszędobylskimi telewizorami, scenografię dopełnia sprzęt AGD, puszysty dywan i rozsuwana ściana z pleksi. W takim przewidywalnym raczej wnętrzu spodziewać się można superfajnych ludzi, totalnie wyluzowanych, może jeszcze śpiewających covery starych dobrych przebojów. I oczywiście pojawi