"Nad" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Magdalena Hasiuk w Odrze.
Nad sceną, na wieszaku w kształcie koła, umieszczono dziesiątki szarych uniformów. Każdy, zaopatrzony w parę butów i nakrycie głowy, z dala przypominał manekina. Ta pogrążona w półmroku karuzela, skojarzona z grupą więźniów spacerujących po dziedzińcu, z orszakiem samobójców, a także z samsarycznym kręgiem wcieleń - niemy świadek historii Jakuba - przez cały spektakl pozostawała w spoczynku. Dopiero w finale, podświetlona i wprawiona w ruch, na tle patetycznej muzyki zyskiwała nowy, nieoczekiwany wymiar. Obraz przypominał wówczas bezimienny mechanizm, tryby kosmicznej machiny, pracę żaren miażdżących każde ludzkie istnienie. Przyimek "nad" komunikuje, że rzecz lub zjawisko znajduje się lub dzieje powyżej danego miejsca. W zakończeniu łódzkiej prapremiery Nad Mariusza Bielińskiego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego z przestrzeni umieszczonej powyżej sceny wionęło grozą. Samo miejsce konfrontowało widzów z tajemnicą, niezrozumiał�