Teatr tańca "Patrz mi na Usta" Krzysztofa Dziemaszkiewicza (Berlin) gnębią pytania o tożsamość. Z czasem nawet jakby coraz bardziej. Po "Narodowej Drag Queen" i "Cafe Domino" obecnie grane "Variete Cameleon" do pewnego stopnia kontynuuje tamte widowiska (scenografia, kostiumy), część wcześniejszych pomysłów inaczej interpretuje, dodaje nowe - pisze Tadeusz Skutnik.
Tym razem już w tytule pojawia się autor, noszący przydomek czy też imię "Leon", ale nie znaczy to, że chce zdominować całość. Przeciwnie: wtapia się w tło, w którym na siedem osób tylko dwie są z tej trupy, mianowicie tancerka Anna Steller i Mała Madzia - Magda Frąckiewicz. Pytanie: kim jestem (chciałbym, chciałabym być) w równym stopniu dotyczy ich wszystkich. Chodzi nie tylko o tożsamość płciową, ale - co ważniejsze nawet - kulturową. W Polsce, zasadniczo monokulturowej, to pytanie brzmi dość abstrakcyjnie. Raz komicznie, np. w postaci sporów wokół "marszu miłości", innym razem tragicznie, gdy media zachłystują się doniesieniami o wykryciu kolejnego pedofila. "Variete Cameleon" chce bawić publiczność, ale przedstawienie podszyte jest jakąś tragedią. Określenie "tragikomiczne" byłoby tu na miejscu. Chociaż formalnie odwołuje się do kanonu widowiska cyrkowego (występy zwierząt, treserki, zapaśników, śpiewaków itp.), to jaki cyrk