O sztuce Edmunda Niziurskiego nie będę pisał źle ze względów natury kumoterskiej (autor urodził się w mieście, w którym robiłem maturę). Nie będę też pisał źle ze względów sentymentalnych (polubiłem Marka Piegusa, przypadł mi do gustu jakiś zgrabnie zrobiony kryminał). Także przez własne strategiczne asekuranctwo (piszczą autorzy: jakże pisać dla teatru kiedy niszczą nas wraże krytyki, wrzeszczą teatry: nie będziemy grać polskich sztuk współczesnych, bo paskudne recenzenty...). Wreszcie: nie będę oceniał sztuki Niziurskiego ze względów obiektywnych (nie znam tzw. "egzemplarza autorskiego"). Mogę najwyżej mówić o dziele Niziurskiego w scenicznym opracowaniu Haliny Dzieduszyckiej. I nie uważam tego za tragedię. Wszak jeden z czołowych naszych inscenizatorów - we własnym mniemaniu wręcz najwybitniejszy - pouczał piszących, że tekst literacki interesować ich może w tej tylko mierze, w jakiej stał się inspiracją dla
Tytuł oryginalny
Tragifarsomakabreska
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Polskie Nr 90