Ukazując akcję z komediową lekkością, twórcy wydobyli z tekstu cały jego tragiczny wymiar - o "Ich czworo" w reż. Kariny Piwowarskiej w Teatrze im. Horzycy w Toruniu pisze Sylwia Lichocka z Nowej Siły Krytycznej.
Czy dziś można mówić o kołtunerii? Obawiam się, że można i że ma się ona nad wyraz dobrze. Bynajmniej nie zniknęła z polskiego krajobrazu wraz z upadkiem mieszczaństwa i wybuchem drugiej wojny światowej. Ubiera się tylko w ciuszki wielkich projektantów, jeździ markowymi samochodami i mieszka w domach o szczelnych drzwiach i oknach. Takie skojarzenie nasuwa "Ich czworo" w reżyserii Kariny Piwowarskiej. Wydawałaby się prosta i banalna historia o żonie zdradzającej męża, wykryciu zdrady i odprawieniu kobiety z kochankiem, stała się przyczynkiem do analizy współczesnych relacji rodzinnych, ich powierzchowności i obłudy. Adaptując tekst, usunięto postać Mandragory - duszy ludzkiej, której monologi stanowiły klamrę spinającą początek i koniec sztuki. Wypowiedź rozpoczynająca dramat zapowiada ludzką głupotę, która na scenie wzbudzi śmiech publiczności, jednak w życiu bohaterów wywoła nieodwracalne szkody. W zakończeniu zaś Mandragora uświa