Rychcik sprawdza, jaki efekt da infantylizacja szekspirowskiego bohatera z jednej, a wzmocnienie więzi między młodym pokoleniem z drugiej strony - o spektaklu "Hamlet" w reż. Radosława Rychcika z Teatru im. Żeromskiego w Kielcach prezentowanym na XV Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku pisze Justyna Czarnota z Nowej Siły Krytycznej.
Szekspirowska tragedia u Radka Rychcika rozgrywa się przy rodzinnym stole. Kulisy tworzą spływające swobodnie jak strugi krwi czerwone zasłony z wypalonymi dziurami. Półkoliste proscenium, na którym monolog wygłosi Yorik, przypomina arenę cyrkową. Zobaczymy tylko domowy teatrzyk, rodzinny cyrk. Rychcik przekształca szekspirowską historię w opowieść o relacjach międzypokoleniowych, napięciach między rodzicami i dziećmi (i kompleks Edypa niewiele ma tu do rzeczy). "Hamlet" w jego interpretacji to kryminał, w którym młodzi mordują dorosłych, a o polityce nikt nie myśli. Bo humorzasty chłopiec w krótkich spodenkach raczej będzie się tarzał z krzykiem po podłodze, niż spróbuje zorganizować powstanie. Książę (Tomasz Nosinski) wykreowany został na zbuntowanego nastolatka, który nie może się pogodzić ze śmiercią ojca i ponownym ślubem matki. Jest neurotyczny, nieprzewidywalny, raz uśmiecha się niewinnie a nawet głupawo, by za chwilę wpaść w