O tej premierze mówi się w Warszawie wiele. Po raz pierwszy przecież Roman Polański reżyseruje w Polsce sztukę ("Amadeusz" Petera Shaffera) oraz gra w niej samego Mozarta, u boku mistrza Tadeusza Łomnickiego. A wszystko to w Teatrze Na Woli, którego losy od jakiegoś czasu są bardziej niż niepewne. Przedstawienie od siódmej trwa aż do jedenastej, z jedną przerwą i zakładką na burzliwe owacje. Zasłużone w pełni. Zarówno dla Łomnickiego, jak dla Polańskiego, cudownie charakterystycznego Mozarta i rzetelnego reżysera całości. A to ostatnie, uczy doświadczenie, zdarza się równie rzadko jak zjawiskowe kreacje aktorskie. Przyjmijmy ów rozdygotany szumek wokół przedstawienia, ustawmy się nawet w kolejce z bukietem do obu mistrzów, ale rozmawiajmy szczerze. Nie jest to wspaniały tekst. To jedyna, ale może i podstawowa konstatacja negatywna. Konflikt Salieriego, nadwornego kapelmistrza, i młodziutkiego kompozytora Mozarta to materiał, jak sądzę, na dzieł
Źródło:
Materiał nadesłany