Czy dziesięć lat to dość, by można mówić o tradycji TR Warszawa, o TRadycji? - pyta Paweł Goźliński w Teatrze.
Chyba dość, zwłaszcza że kiedy dobiegają mnie wiadomości o przyszłych losach najważniejszej dla mnie warszawskiej sceny, mam wrażenie, że niedługo nic, poza TRadycją, nie zostanie. Ale kiedy sam siebie pytam, czym jest owa TRadycja, uruchamia mi się w głowie sekwencja raczej nie premier, a znaków zapytania, dotyczących sensu przewartościowań, jakie zaszły w ciągu ostatnich lat w polskim teatrze. Że TR Warszawa grał w nich kluczową rolę - nie mam wątpliwości. Ale na ile był ich świadomym sprawcą, a na ile TRatwą unoszoną przez fale? Sam nie wiem. Zresztą ważniejsze niż wskazanie sprawcy wydaje mi się opisanie natury owej przemiany. Dziesięć lat temu, kiedy zaczyna rodzić się TRadycja, żył jeszcze Grotowski, a Kazimierz Dejmek wrócił właśnie do teatru, zwalniając fotel ministra kultury. Za chwilę wystartować mieli "Złotopolscy" i rozpoczynała się trwająca dziesięć lat przerwa w życiorysie teleturnieju "Koło fortuny". Trw