"Towiańczycy - królowie chmur" w reż. Wiktora Rubina w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku Polskim.
Najnowszy spektakl duetu Janiczak - Rubin "Towiańczycy, królowie chmur" jest zarazem i zadziwiająco "fajny", i koszmarnie irytujący. Publika będzie na niego waliła drzwiami i oknami, bo na scenie i na widowni golasy, bo żarciki ze znanych postaci z przeszłości i wkurzające interakcje z widzami. To się naprawdę dobrze ogląda. Tylko że zaraz po oklaskach jakoś tak pusto się robi człowiekowi: przedstawienie wchodzi okiem i wychodzi uchem. Więc to ma być ta rozprawa z romantyzmem, odkrycie tajemnic Koła Sprawy Bożej, seksualno-ideologiczna reedukacja Mickiewicza? Recepta na "fajność" spektaklu jest prosta: zgromadzić bardzo wiele postaci historycznych, niech z oryginałami łączą je tylko imiona i wikicytaty, dać im dzisiejszą świadomość, a potem w pokoju, w którego ściany wbito setki noży, pił, szpad i siekier, napuścić na siebie i widzów, by zobaczyć, co z tego wyniknie. Zabawa jest przednia, tylko że po niej musi przyjść rozczarowanie.