"Salome" w reż. Martina Otavy w Operze Narodowej. Pisze Dorota Szwarcman w Polityce.
"Salome Richarda Straussa to rzecz zawsze warta posłuchania. Czy i obejrzenia - zależy od reżysera. W Operze Narodowej to dzieło nie ma pod tym względem wielkiego szczęścia. Realizacja sprzed 11 lat rozgrywała się w scenerii banku z lat 90.: białe marmury, sztuczne kwiaty i wodotrysk. W najnowszej inscenizacji przygotowanej przez gości z Czech i Słowacji akcja przeniosła się przed fronton banku o architekturze początku XXI w., tylko widoczny z tyłu wielki księżyc, często przybierający krwawe odcienie, przypomina o dusznej atmosferze nocy, wyzwalającej najniższe instynkty. Współczesna Salome jest jak przerośnięte, zepsute dziecko wychowane na grach komputerowych: nie ma pojęcia, co to śmierć, więc dopiero obcując z uciętą głową proroka Jochanaana zdaje sobie sprawę, że to jednak nie to, czego pragnęła. Taniec zaś księżniczki przed ojczymem, Herodem, nie jest - jak to bywa w tradycyjnych realizacjach - popisem kunsztu, lecz grą na najprymitywnie