O "Peryklesie" powinienem napisać już dawno: wszak premiera odbyła się kilka miesięcy temu, na przedstawieniu - i owszem - byłem, czas naglił, wiedziałem bowiem, że moja nieskorość, jeżeli doda się cykl produkcyjny miesięcznika, może sprawić, że notatki dotrą do czytających, gdy widowisko nie będzie widowiskiem, tylko pozycją w almanachu scen polskich. I co? I nic. Czyżby to przez "guziki", którymi bawił się Tomaszewski w roztmowie z panią Rajewską? Może i "guziki" mają coś do rzeczy. Wydaje mi się jednak, że, wszedłszy w świat "Peryklesa", dałem się uwieść jego pozaczasowości - i zdałem się na bogów. A bogom widać nie zależy, abym zajmował się jakimiś doraźnościami. Oto co może wyniknąć, gdy ktoś za bardzo przejmie się tym, co ogląda. No, ale dość żartów. Tym bardziej że w końcu - piszę. Rozsupłując zagadkę swej opieszałości (fakt ten zagadką był, mniemam, tylko dla mnie), zaplątałem się mimo woli w nitki z "
Tytuł oryginalny
Tomaszewski - uwodziciel
Źródło:
Materiał nadesłany
Odra nr 1