Koniec Józefa K. to gęsta cisza wśród głazów za miastem. W niej jeszcze tylko nagły jęk dalekich zawiasów, jeszcze tylko wilgotny trzask gruchotanych żeber Józefa K. i żałosna, przedśmiertna jego myśl o psie - po czym zostaje już tylko ulga ostatniej kropki. Uspokojenie dźwięków, sen słów na niezapisanej resztce ostatniej kartki. I to wszystko - cały finał "Procesu". "Mały kamieniołom, pusty i samotny, leżał w pobliżu całkiem jeszcze z miejska wyglądającego domu. (...) Jego wzrok padł na najwyższe piętro (...). Jak błysk światła, tak rozwarły się tam skrzydła jakiegoś okna: jakiś człowiek, słaby i nikły w tym oddaleniu i na tej wysokości, wychylił się jednym rzutem daleko przez okno i wyciągnął jeszcze dalej ramiona. Kto to był? (...) Podniósł ręce i rozwarł wszystkie palce. Ale na gardle jego spoczęły ręce jednego z panów, gdy drugi tymczasem wepchnął mu nóż w serce i dwa razy nim obrócił. (...) "'Jak pies' - powiedzia
Tytuł oryginalny
Tomasz Titorelli
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 44