„Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza w reż. Grzegorza Brala w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pisze Michał Mizera, członek Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Pierwsza wizyta w świeżo oddanym po gigantycznym, wręcz gargantuicznym remoncie Teatrze Polskim w Szczecinie jest doświadczeniem szczególnym. Za zabytkową fasadą, stojącą jak dawniej przy ulicy Swarożyca, kryje się zejście do współczesnego kulturalnego Ereboru, w którym budowniczowie Budimexu wydrążyli w nadodrzańskiej skale kilkupoziomowy multipleks teatralny. Budynek przyciąga nowością i rozmachem, pięciopiętrową bodaj windą i schodami do nieba (lub do piekła, zależy, z której strony stanąć), ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że architekci i wykonawcy projektu nie zdawali sobie do końca sprawy z funkcji, jakim służyć mają budynki takiej instytucji, jaką jest teatr w polskiej kulturze. Powstał multiteatr, w którym zabrakło miejsca na porządną kawiarnię i miejsce spotkań, brakuje stoiska z popcornem i colą. Miejsce rozrywki i wytchnienia, przestrzeń kulturalnego wieczoru dla zapracowanych mieszczan. Niewątpliwie potrzebne. Tylko czy pod szyldem „Teatr Polski”? Co się kryje w tej założycielskiej, znaczącej, manifestacyjnej wręcz nazwie? Jakie dziedzictwo? Jaki ciężar? Jaka Polska do pomyślenia i jaki Teatr – w związku z tym – do stawiania? Czym się stanie ta sztuki gontyna?
Jest oczywiście wielkim wyzwaniem repertuarowym zapełnienie nowych scen atrakcyjnymi i różnorodnymi propozycjami artystycznymi. Wśród kilku seryjnie zaproponowanych po otwarciu sceny premier pojawiła się również Iwona, księżniczka burgunda Witolda Gombrowicza w reżyserii Grzegorza Brala według scenariusza i w dramaturgii Alicji Bral. Ten rodzinny tandem słusznie zapewne uznał, że po latach awangardy i offu nie zaszkodzi zrobić coś komercyjnego, stosunkowo łatwym (bo instytucjonalnym) kosztem, niejako na marginesie swoich eksperymentalnych i odkrywczych poszukiwań w Teatrze Pieśni Kozła. Po nieźle przyjętych, a nawet nagradzanych Gusłach według Adama Mickiewicza w Teatrze Lubuskim przyszła pora na Gombrowicza w Szczecinie. Łatwy koszt w przypadku tego autora oznacza jednak nawet nie ryzyko a pewność porażki.
Twórcy spektaklu zrobili wiele, by Gombrowicza uprzystępnić współczesnemu widzowi. Atrakcyjna oprawa scenograficzna i kostiumowa. Fortepianowa ilustracja muzyczna Krzysztofa Baranowskiego na żywo, w wykonaniu autora. Specjalnie napisane piosenki (zwane, nieco na wyrost, „pieśniami”) przez Alicję Bral (teksty) oraz Macieja Rychłego (muzyka). Wiadomo, Gombrowicz ciężki, trzeba czymś zelżyć. Klimat ni to Grand Guignolu (skądinąd nieźle koresponduje to z arcyciekawą wystawą plakatów teatralnych z przełomu XIX i XX wieku pomieszczoną akurat we foyer), ni to współczesnych europejskich wyobrażeń o kinie bollywoodzkim. Ni to wodewil, ni to rewia, ni to kabaret, ni to operetka. Ani to, ani to. Coś pomiędzy. I tak w kółko przez prawie dwie godziny bez kwadransa.
Iwona, księżniczka Burgunda, pierwszy z Gombrowiczowej trylogii wielkich dramatów formy, to oczywiście parodia dramatu szekspirowskiego (kroniki historycznej?) z elementami groteski, dlatego wyżej wymienione asocjacje są uprawnione, mieszczą się w konwencji, tekst te reżyserskie pomysły dzielnie wytrzymuje. W tej oryginalnej parodii jednak pobrzmiewają przecież tematy serio, na czele z tematem poznania czy rozpoznania rzeczywistości, rozróżniania, co jest treścią świata, a co jego formą. Z tego punktu widzenia głównym bohaterem tego dramatu nie jest tytułowa Iwona, a książę Filip, który próbuje poddać dworski konwenans (a więc: swój konwenans) eksperymentowi negacji, podważenia, wywrócenia na nice, doprowadzając do samoobnażenia tego konwenansu. I ponosząc spektakularną finałową klęskę (to bez większego znaczenia, czy Filip uklęknie ze wszystkimi w czczym rytuale szacunku wobec śmierci własnej ofiary, czy też się zbuntuje wobec tej hipokryzji, tak czy owak nie przekona świata do swoich racji, albo się dostosuje, albo zostanie zmiażdżony). W tym sensie książę Burgunda jest tym samym bohaterem co Henryk w Ślubie i Mistrz Fior w Operetce. Tymczasem dramat poznawczy księcia Filipa w ogóle w tym przedstawieniu nie wybrzmiał.
Nie wybrzmiał, choć twórcy, nieufni w siłę zwartej kompozycji tekstu, postanowili inkrustować go nie tylko piosenkami, ale także czytelnymi nawiązaniami do pozostałych części trylogii dramatycznej Gombrowicza. Książę Filip mówi znienacka kwestiami przypominającymi kwestie Henryka ze Ślubu („Jestem normalny, ale nie mogę być normalny, jeśli ktoś inny jest anormalny. Dobrze, będę normalny”), a tytułowa Iwona zamiast umrzeć od karasków, jak Pan Bóg przykazał, doczeka się apoteozy swej nagości, czystości i niewinności w finale, w którym wyłania się z wielkiej muszli niczym ożywiona naga Iwona-Albertynka na wzór Wenus z Botticellego. Skrępowanie i zażenowanie młodej aktorki, odtwarzającej dotąd przekonująco tytułową rolę, udziela się części widowni. Mam nadzieję, że to doświadczenie nie położy się długim cieniem na jej dalszej zawodowej karierze. Nadzieję chyba uzasadnioną, bo widzę w Internecie, że do dublury w tej roli wskoczyła sama Alicja Bral, co wydaje mi się bardzo dobrym pomysłem. Najlepiej samemu świecić w swoich własnych pomysłach.
Całość tonie w schematycznym i banalnym aktorstwie, opartym o najprostsze niemalże studenckie etiudy, emocje, grepsy i miny. Zespół gra lojalnie względem siebie i lekko, jakby dając do zrozumienia (i widowni, i reżyserowi), że jest zdolny do poważniejszych wyzwań i oczekiwań, czasami może zbytnio poddając się pokusie farsowej szarży pod publikę. Na dłuższą metę nie sposób zaakceptować tego przedstawienia jako propozycji artystycznej ani jako propozycji interpretacyjnej. Obawiam się, że kłopot z akceptacją tego przedstawienia jako propozycji lekturowej będą miały polonistki i poloniści ze swoimi uczniami. Natomiast jako jeden z kilku tytułów do wyboru danego wieczoru, pomiędzy horrorem klasy B, spektaklem familijnym klasy C, komedią romantyczną i kabaretem, czemu nie? Wówczas i standing ovation części widowni nie będzie tak raził, byleby nie zapomnieć o wyrzuceniu do kosza pudełka po popcornie.
Gombrowiczowi o coś chodziło. O co chodzi Grzegorzowi Bralowi? O co chodzi Adamowi Opatowiczowi? Odzyskanie teatralnego Ereboru nie przyniosło wyzwolenia od smoczej choroby. Na szczęście jest jeszcze Czarny Kot Rudy! To prawdziwy fenomen tego miejsca i osobisty sukces dyrektora Adama Opatowicza. Niech zatem żyje! Vivat!
Witold Gombrowicz, Iwona, księżniczka Burgunda, reż. Grzegorz Bral, Teatr Polski w Szczecinie, 16 września 2023.