- Bo on kochał te żagle, pantografy, ekspresy do kawy, pralki. Nie znosił kiedy ich dotykaliśmy. To były jego ukochane dzieci - o JERZYM GRZEGORZEWSKIM mówi Beata Fudalej.
Foyer: Czy możemy już o nim mówić bez używania wielkich słów? Beata Fudalej: Zawsze trzeba było tak o nim mówić. On by sobie wręcz nie życzył tego całego nadęcia. Z lubością opowiadał nam, jak kilka miesięcy po objęciu funkcji dyrektora artystycznego przy wejściu do teatru zatrzymał go portier i zapytał: "Kim pan jest i co pan sobą reprezentuje?!". To był człowiek niebywale wyrafinowany, miał wielki dystans do siebie, autoironię - czy jesteśmy już w fazie wielkich słów? F: Chyba nie. Ale trudno jest mówić o jego teatrze bez używania trudnych, wielokrotnie złożonych zdań. BF: W Akademii Teatralnej wisi plakat z Grzegorzewskim i jest tam też takie jego zdanie: "Moje znaczenie dla teatru, biorąc pod uwagę aspekt historyczny, jest takie, że wprowadziłem do teatru pantograf". Nikt myślący nie weźmie tego zdania dosłownie, bo wyjdzie banał, przed którym Grzegorzewski strasznie uciekał. F: Miał chyba poczucie, że już nic nie można po