- To nie jest jakiś "wyrzyg", tylko świetna warsztatowo, dobrze skrojona sztuka. Wyraziste postacie, jasno prowadzone sensy... A że dosadnym językiem? Mnie ta poetyka nie przeraża - reżyser JAROSŁAW TUMIDAJSKI o swojej łódzkiej premierze "Made in China".
Jarosław Tumidajski przygotował na Scenie Kameralnej Teatru Jaracza sztukę Marka O'Rowe'a "Made in China". Premiera w sobotę [19 lutego] o godz. 19. Leszek Karczewski: Co Cię zainteresowało - a nas, widzów, powinno - w niszowych porachunkach irlandzkich gangsterów? Jarosław Tumidajski: Współczesny dramat nie boi się spraw marginalnych. O'Rowe umieścił akcję "Made in China" w ciemnych rejonach Dublina. Ale pod tym sztafarzem kryje się brutalna opowieść o rzeczach podstawowych. A przy okazji to opowieść o młodych ludziach. Do nich mam dostęp... Masz na myśli wspólnotę pokoleniową? - Nie użyłbym pojęcia "pokoleniowość". Mnie perpektywa pokoleniowa nie interesuje. Nie wiem, czym miałoby być dzisiaj to pokolenie. Przez co ono zostało uformowane? A może chodzi o to "jak" ono formułuje? Czy wulgarność "Made in China" przejdzie w bądź co bądź mieszczańskim Jaraczu? - Ale to jest mieszczańska sztuka! To nie jest jakiś "wyrzyg",