- McDonagh przede wszystkim nie jest cynikiem. Że błędem jest traktować go jak człowieka, który nie wyznaje wartości. Jest ironistą, jest dotkliwy, ale w tym wszystkim rodzi się jakieś ciepło - mówi reżyserka AGNIESZKA GLIŃSKA.
"Kalekę z Inishmaan" robiła pani w 1999 roku, na długo przed wysypem sztuk McDonagha na polskich scenach. Czy sięgając teraz po "Poduszyciela", nie miała pani wrażenia, że to już inny autor? - Na pewno tak, bo i tekst, i sytuacja były już zupełnie inne. Praca nad "Kaleką" niezwykle zapadła mi w pamięć. Sztuka była odkrywcza, nowa, a przede wszystkim fenomenalnie skrojona. Wydawało mi się, że na polskich scenach nie wystawiano jeszcze dramatu zbudowanego w ten sposób. Mieliśmy więc z Władysławem Kowalskim radość budowania języka od podstaw. Ale też strasznie się mozoliliśmy, by nie zrobić z tego jakiejś koszmarnej, serialowej obyczajówki w czterech ścianach. Później uważnie śledziłam wszystkie kolejne teksty McDonagha. I nawet miałam kilka propozycji, ale wszystkie wydawały mi się za blisko "Kaleki". Nie chciałam odcinać kuponów od tamtego spektaklu. Natomiast gdy dostałam w ręce "Poduszyciela", tamto wrażenie sprzed lat wróciło. Znów