"Krzywicka/Krew" Julii Holewińskiej w reż. Aliny Moś-Kerger w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Ewa Hevelke, członkini Komisji Artystycznej XXII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Dzisiaj, w obliczu "50 twarzy Greya", powieść Ireny Krzywickiej "Pierwsza krew" minęłaby niezauważona. Standardy obyczajowe epok, w których powstawały obie książki, dzieli przepaść. Mimo to sztuka Julii Holewińskiej "Krzywicka/Krew" jest dowodem, jak bardzo doświadczenie bycia kobietą, niezależnie od upływu czasu, jest tożsame i niezmienne. Na szarą scenę teatru w Legnicy ograniczoną z dwu stron wysoką, ale lekką w konstrukcji ścianą, wchodzi grupa postaci. Widm. Spuszczone głowy, włosy zakrywające twarz, ręce zwisające nad ziemią. Jedynie stopy wzniesione na palcach. Jakby szły w niewidzialnych szpilkach. Całą grupą drobią ustalonym choreografią krokiem. Odzywają się wspólnym głosem, niby psalm, niby credo kobiece. Recytują kalendarium, w nim pozycjonują Irenę Krzywicką. Urodziła się wtedy i wtedy. Sto czterdzieści lat po Marii Antoninie. Dziewięćdziesiąt pięć lat przed tym, jak Edyta Górniak zaśpiewała "Jestem kobietą". Gor