EN

29.06.2020, 10:34 Wersja do druku

To mogło być śmieszne, ale nie było


Jak nadaje Ptasie Radio - ktoś kto popełnił zamach na Garnitur Prezydenta z pewnością chce końca Polski. Kto mógłby to być i dlaczego zależy mu na zniszczeniu kraju? Na podstawie tekstu Maliny Prześlugi Garnitur prezydenta, reżyser Artur Romański stworzył słuchowisko, które za pomocą groteski, przedstawia scenariusz katastrofy narodu.


Malina Prześluga jest znana poznańskim odbiorcom teatralnym głównie jako dramaturżka spektakli dla dzieci. Jej teksty realizowane były przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu i Teatr Animacji, z którym autorka stale współpracuje. Kilka lat temu Prześluga miała szansę dotrzeć do starszej poznańskiej widowni za pomocą wystawianego na deskach Teatru Polskiego spektaklu Kwaśne mleko, który tematycznie oscylował wokół kwestii macierzyństwa. Wczorajsza premiera słuchowiska na podstawie jej tekstu to próba dramaturżki zmierzenia się z politycznością. Za reżyserię odpowiada Artur Romański, podobnie jak Prześluga, związany z Teatrem Animacji w Poznaniu.

Twórcy słuchowiska postawili sobie bardzo trudne zadanie - opowiedzieć o współczesnej Polsce przy użyciu symboli odnoszących zarówno do tradycji, kultury, jak i zdarzeń z niedawnej przeszłości. Akcja toczy się wokół niecodziennego zdarzenia - "narobienia" na garnitur prezydenta przez nieznanego sprawcę. Sprawa ta rośnie do rangi zamachu, co w konsekwencji prowadzi do narodowego rozbicia, a finalnie - katastrofy.

Operując zarówno tonacjami komediowymi jak i tragicznymi, twórcy słuchowiska utkali historię pełną sugestii odnoszących odbiorców do skojarzeń z politycznością, która w spektaklu została ucieleśniona przez tytułowy Garnitur Prezydenta. Ten zantropomorfizowany element garderoby jest władcą populistycznym, siejącym zamęt, żądnym chaosu. Prezydent to z kolei ubezwłasnowolniony byt o mentalności parolatka, który bezdyskusyjnie wykonuje polecenia swojego ubrania. Garnitur włada także mediami (w przypadku słuchowiska - Ptasim Radiem), które przekazują obywatelom okrojoną wersję wydarzeń, przedstawiają fake newsy, szerzą strach i panikę. Wiadomości te docierają do zwykłych obywateli - Kowalskiej i Słowikowej, która czeka na swojego spóźnionego męża - Pana Słowika (to jawne nawiązanie do wiersza Tuwima, które piórem Prześlugi zostało niekiedy przerobione na potrzeby dramatu).

Ptasich nawiązań jest w słuchowisku więcej. Pojawiają się symbolicznie scalenia z polskością - Bocianek i Orzełek. Zarówno ten pierwszy - zwiastun nowego życia, jak i drugi - ożywione godło, górują nad Polską pogrążoną w chaosie. Obserwując jej powolny koniec, komentują zdarzenia na Ziemi - spór między narodowymi wieszczami, napisy układane ze zniczy, polityczne manipulacje Garnitura. Wszystko to owiane jest aurą tajemnicy - kto tak naprawdę spowodował zamach i dlaczego to uczynił?

Każda z postaci dramatu jest na swój sposób ubezwłasnowolniona. Kowalska to ofiara własnego lęku, przez który boi się wyjść z domu, Pani Słowikowa bezskutecznie szuka męża, Mickiewicz cierpi na twórczą niemoc, Prezydent podlega Garniturowi, mężczyzna z toi toia nie potrafi zdać rzetelnej relacji z katastrofy, a Orzeł zawsze przypadkiem patrzy w bok, więc nie do końca wie, co się pod nim dzieje. Jedynie Bocian zdaje się dostrzegać widmo końca, lecz mimo to staje się biernym obserwatorem tragedii, niezdolnym do podjęcia działania. Co zrobić i jak mówić o upadku - nie wie nikt. Nie wiedzą symbole, nie wiedzą poeci, nie wie postać, która przetrwała katastrofę, a tym bardziej nie wie tego ocalałe Dziecko, które musi zostać przez kogoś nauczone jak mówić.

W słuchowisku wiele się dzieje. Jest to dzieło dynamiczne, zmienne, obfite w treść. Niestety, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wiele scen gubi tu niekiedy sens, a w gąszczu nawiązań trudno czasem stwierdzić, do czego tak naprawdę autorka próbowała się dogrzebać. Porusza sporo wątków i miesza je ze sobą, ale w efekcie dochodzi do spłaszczenia każdego z nich. Momentami narracja jest zbyt dobitna, powtarzająca oczywistości, a innym razem nieprecyzyjna i umowna.

Niemniej, aktorskie interpretacje dramatu Prześlugi uważam za udane. Wykonawcy sprawnie i ciekawie przedstawiali poszczególnych bohaterów tekstu. Biorąc pod uwagę, że w formule słuchowiska pozbawieni byli stosowanych przez siebie na co dzień cielesnych metod ekspresji scenicznej, udało im się stworzyć barwne sylwetki. Zazwyczaj przedstawiano postaci w nieco przerysowany sposób, co jednak dobrze pasowało do groteskowego charakteru tekstu. Budując swoje postaci, aktorzy i aktorki wyciągnęli z Garnituru prezydenta ile mogli, ile dane im było przez twórczynię dramatu.

Mam poczucie, że formuła słuchowiska nie została wykorzystana maksymalnie. Muzyka skomponowana przez Tomasza Lewandowskiego była interesująca sama w sobie, ale funkcjonowała bardziej jako tło dla fabuły, dekoracja. Czasami pomagała uwypuklić stany emocjonalne postaci lub budować napięcia poszczególnych scen, a to jednak nie zawsze było konieczne, bo aktorzy i aktorki wystarczająco sugestywnie oddawali nastroje poszczególnych sylwetek. Przykładowo, scena katastrofy, w której jedna z bohaterek próbuje odciągnąć uwagę Dziecka od postępującego rozpadu, była w moim odczuciu pozbawiona subtelności, właśnie dlatego, że poza sugestywnym, nieco popadającym w patos odegraniem, zawierała naddatek oprawy muzycznej, a przez to traciła wiarygodność. Sama muzyka nie jest problemem, a sposób jej potraktowania w dziele. Niestety twórcy przedstawienia zaniedbali bardzo istotny, fundamentalny dla słuchowiska aspekt.

W przedstawieniu scenografia, kostiumy, rekwizyty, choreografia, ruch oraz gesty są źródłem informacji na temat sytuacji scenicznej, których z oczywistych względów słuchowisko jest pozbawione. Twórca jest zatem zobowiązany do przeniesienia tych wszystkich elementów do strefy audialnej, aby odbiorca miał możliwość usytuowania tekstu w jakiejś przestrzeni. Tego mi w Garniturze prezydenta zabrakło. Podjęto próby dźwiękowego obrazowania świata przedstawionego w tekście, ale były one zbyt umowne i nijakie. Za przykład mogą posłużyć sceny z udziałem Kowalskiej, o której wiemy, że przebywa w kuchni. Mamy tego świadomość, ponieważ bohaterka sugeruje to w wypowiadanych przez siebie kwestiach. Mówi o tym jak zbiera okruszki ze stołu, przygotowuje bliny. W tle słychać odgłosy przestawianych naczyń. Twórcy nie pokusili się, by nadać tej przestrzeni cechy szczególne, pomóc odbiorcy wyklarować taki obraz świata, jaki sami odnajdują w tekście. Nie chodzi o to, żeby wiedzieć jak dokładnie ta kuchnia wygląda (przecież mocą słuchowiska jest jego otwartość na wyobraźnię odbiorcy, nie neguję tego), nie chodzi o dekoracyjność, ale o to żeby ta kuchnia była nośnikiem informacji o realiach dramatu. Adaptując tekst, twórcy teatralni nie tylko odwzorowują zanotowane w nim słowa, ale przede wszystkim, za pomocą narzędzi scenicznych, ukazują sensy pozawerbalne, jakich literatura nie jest w stanie oddać. Umiejętność przełożenia suchych zapisków na żywy język teatru jest konieczna dla sukcesu adaptacji. W przypadku słuchowiska reguły gry są nieco inne niż spektaklu - to jasne. Zamiast kilku małych pudełek wypełnionych wspaniałościami, twórcy mają tylko jedno, ale od nich samych zależy jak duże i pojemne się okaże.


Tytuł oryginalny

To mogło być śmieszne, ale nie było

Źródło:

kultura.poznan.pl