- Dziś już nie można tylko dyrygować, nie możemy zamykać oczu na to, co dzieje się na scenie. Naszą rolą jest nie tylko słuchać, ale i obserwować, czy nie zachodzi jakaś istotna sprzeczność pomiędzy tym, co na scenie a tym, co w muzyce - mówi dyrygent ANTONI WICHEREK.
Blisko trzy lata temu obchodził Pan jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Za tym półwieczem stoi ogrom doświadczeń, tym ciekawszych i bogatszych, że swoje artystyczne życie w całości poświęcił Pan operze i propagowaniu oper polskich kompozytorów. Piękny i bogaty był to czas dla Pana, prawda? - Tak, a szczególną rolę odegrał czas spędzony w warszawskim Teatrze Wielkim, z którym związałem się w 1962 roku, zaproszony przez dyr. Bohdana Wodiczkę. W teatrze tym, z krótkimi przerwami, jestem do dziś. Mam ciągle wielu przyjaciół, dobrze się z nimi czuję i oni pewnie też, co w przypadku dyrektorów teatru nie zdarza się często. Miałem dwie pasje, dwa żywioły: repertuar polski, Moniuszko i Ryszard Wagner - moja prywatna pasja, od młodości, dzięki której sezon artystyczny 1974 rozpoczął się inscenizacją "Tannhausera", jeszcze wówczas śpiewanego po polsku, który utrzymał się w repertuarze kilka sezonów. Zawdzięczam to realizatorom: reżysere