Część trzecia z pięciu obrazów scenicznych "Dramatów księżniczek" kończy Rosamunde słowami: "Mój głos. Mój głos. Mój głos. Mój głos. Nic nie mówi". Jackie z czwartej części tak opisuje siebie: "To cud, że tak i obraz jak ja potrafi mówić". Cóż z tego cudu, skoro i tak mowa nie jest w stanie nic wyrazić? Obie kwestie dotykają dwóch najważniejszych tematów w spektaklu Michała Borczucha na podstawie tekstu Elfriede Jelinek zrealizowanym w Lublanie - o spektaklu pokazanym na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie, pisze Kinga Kurysia z Nowej Siły Krytycznej.
Początkowo aktorki Slovensko mladinsko gledališče siedzą po lewej stronie sceny przy dużym stole. Skwapliwie coś piszą, rysują, krzątają się, wyjmują ciągle coś z torebek. Zaczynają rozmawiać o tym, która z nich będzie kogo grać, nie tylko aktorsko, ale także w jakie role społecznie przyjdzie im wejść. Atmosfera przypomina przedszkolne przygotowywanie do zagrania kilku scenek, podsyca ją gwar i ciągły ruch aktorek. Jedna z nich wstaje i na oczach widzów przebiera się w sukienkę, by stać się Królewną Śnieżką. Pierwszą część Jelinek zaprojektowała jako instalację bez obecności wykonawców, u Borczucha ciała pozbawiony jest jedynie głos Myśliwego z offu. Reżyser wraz z dramaturgiem Tomaszem Śpiewakiem przywracają kobiecą reprezentację na scenie. Śnieżka staje się rozpaczliwą poszukiwaczką prawdy, także w języku. Myśliwy jako symbol śmierci i patriarchatu posiada monopol na tę jedyną prawdę, przez niego strzeżoną i stanowio