EN

14.11.2023, 11:36 Wersja do druku

To, co widzimy, definiuje to, czego pragniemy

Performance „Obserwator” Łukasza Błażejewskiego w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Szymon Golec z Nowej Siły Krytycznej.

fot. mat. teatru

Człowiek, tak jak większość istot, ma do dyspozycji narzędzia poznawcze zwane zmysłami. Bezdyskusyjnie najważniejszym jest wzrok, dar obserwacji świata może nas zarówno ostrzec przed niebezpieczeństwem, jak i wprawić w zachwyt nad pięknem rzeczywistości. Homo sapiens ma jednak as w rękawie, przewagę nad innymi istotami w postaci wyobraźni. Łukasz Błażejewski w performansie „Obserwator” skupia się na tym co widzimy, stojąc w totalnej opozycji do strategii Cycerona – „niepozwalania zachwycić się”. Pokazuje nam, jak wiele można przeżyć, wznosząc wzrok ku niebu.

Jak zrecenzować performans? Mogę pochwalić lub skrytykować pewne zabiegi, lecz to, co widziałem nie zdarzy się drugi raz w taki sam sposób, ta forma widowiska ma zbyt głęboko wpisaną swobodę twórczą – to coś, co nie tyle „jest”, ile „stwarza się”. Kreacja jest też podstawą egzystencji. Nasze życia nabierają znaczenia w trakcie swego trwania, ich sens stwarza się ciągle na nowo, szuka innych dróg, inspiruję się bieżącymi wydarzeniami czy spostrzeżonymi rzeczami. Błażejewski sięgnął jednak do nieba – muzy, która jest dostępna dla większości, od zarania dziejów towarzyszy ludziom i służy za obraz do podziwiania, wyobrażania sobie tego, co ponad nim, uświadamiania sobie małości człowieka wobec nieskończoności i niedostępności sfer niebieskich. Najstarsze źródła łączą astrologię z Babilonem, to około dwa tysiące lat przed naszą erą, można jednak założyć, że odkrycia zostały poczynione już wcześniej.

Performans zaczyna się kompozycją Sławomira Kupczaka wykonywaną na żywo przez trio: Dominika Dudek – altówka, Michał Chadam – saksofon, Wiktor Chirowski – klawesyn. W tle widać niebo na wideo projekcji, wkrótce zostaje zasłonięte kurtyną – ciemnością. Wzbijamy się w kosmos, któremu towarzyszą dźwięki! Muzyka jest wyśmienita, buduje atmosferę, napięcie i prowadzi narrację, od pierwszych nut zaciekawia i zachęca do słuchania. W połączeniu ze wspaniałą reżyserią świateł (Wojciech Kiwacz), salka Teatru Nowego Proxima staje się swoistym mikrokosmosem. Za ścianką z pleksi Łukasz Błażejewski siedzi na linach. Skojarzyły mi się one z teorią strun, dziedziną fizyki teoretycznej. Performer jest w widocznej ciąży, gładzi się po brzuchu. Zaczyna mówić. Ten tekst jest zdradliwy. Czasem mówi za dużo, czasem to frazesy. Innym razem wypowiedź jest krótka i na temat, wręcz oschła, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ma na celu wytworzenie jedynie enigmatyczności i wzniosłości przekazu. Parapoetycki nadmiar słów dewastował to, co wytworzyła muzyka i przestrzeń. Tekst nie tylko słyszymy, ale widzimy – powyginane kartki przyczepiane są do lin klipsami biurowymi. To już trąci tandetą. Czy performer nie może zapamiętać tekstu? Można to było ograć jakoś inaczej, na przykład mógł go napisać markerem na pleksi.

Muzyka wykonywana na żywo i elektroniczna nabiera tempa, staje się coraz mocniejsza i jednocześnie chaotyczna. Performer zdejmuje warstwy ubrań, jakby zrzucał z siebie kulturowe uwarunkowania i ramy poznawcze, prowadzi to do narodzenia gwiazdy. Ciężko orzec, czy jest on tu demiurgiem, czy może bardziej Prometeuszem, a może Lucyferem (z łaciny – niosącym światło) – może każdym z nich po trochu i pełni funkcję bardziej konstruktu myślowego niżeli bytu? Zawiesza zrodzoną lampkę o kulistym kształcie (słońce?) na haku niczym rzeźnik tuszę mięsa, ale też jakby ofiarował ludziom światło. Performerzy instrumentaliści podziwiają akt kreacji przez filtry spawalnicze. Rodzic czuje pustkę po płodzie, próbuje odzyskać dziecko, ale ono jest już niezależnym bytem. Wspina się do niego po drabince z lin; reflektory coraz szybciej mrugają, czerwone światło i muzyka wypełnia salę. Performer zawieszony na linie, wykonuje chaotyczne, momentami wręcz niebezpieczne dla siebie ruchy. W połączeniu z oprawą audiowizualną scena sprawia wrażenie punktu kulminacyjnego występu, skojarzyła mi się z katharsis, z aktem całkowitym Ryszarda Cieślaka w „Księciu Niezłomnym”.

Performans jest ciekawą próbą animacji obrazów Williama Blake’a, a cytat z jego wiersza „Wróżby niewinności” pojawia się w końcówce. Dążenie do sedna duszy, podlane mistycyzmem, widoczne jest w momentach walki z samym sobą. Performer jakby chciał przezwyciężyć ograniczenia swojego ciała, percepcji.

Aura wzniosłości zostaje przełamana w zakończeniu. Błażejewski świetnie gra z przyjętą konwencją i z oczekiwaniami widzów. Zamiast melancholijnego zakończenia, które zostawiłoby oglądających z egzystencjalnymi refleksjami, Myszka Miki (Janusz Marchwiński) i Minnie (Lady Ma-ga) niosą performerowi królewskie szaty. Miki śpiewa „La Favola Mia” Renato Zero, a Minnie pomaga Łukaszowi Błażejewskiemu przywdziać kostium. Czy pojawienie się Miki i Minnie pogłębia surrealizm przedstawienia, czy raczej sprowadza na ziemię? W końcu David Bowie w „Life on Mars?” też wspomina o myszce Miki.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Szymon Golec