Sporo ról i przedstawień do zapamiętania zostawił sezon teatralny.
Miniony sezon teatralny w Warszawie zapisze się zapewne w pamięci jako sezon Moliera i Szekspira, jak na czasy chętnie określane mianem kryzysu, spsienia, pustek w kasie, braku koncepcji, idei i w ogóle wszelkiej maści chorób powszechnych teatru (niepotrzebne skreślić), to całkiem nieźle. W Ateneum dano "Kupca weneckiego", w Powszechnym "Makbeta", w Polskim "Juliusza Cezara", a w Studio dla równowagi "Mizantropa" i "Don Juana". Tę przygarść premier molierowsko-szekspirowskich można uzupełnić śmiało o "Zmowę świętoszków" Bułhakowa w Powszechnym - rzecz wszak o Molierze. Oczywiście nie samym Molierem i Szekspirem teatr stał (lub niekiedy i chwiał się niechybnie). Jeśli od tego zaczynam, to dlatego, że ktoś przywołał stary bonmocik Bohdana Korzeniewskiego, iż bywają czasy, na które najlepszy jest Molier i takie, na które najlepszy jest Szekspir. Prawdę mówiąc ładnie to brzmi, ale nic nie oznacza. W teatrze od dawien dawna jest czas na Szekspira i