Otwarty aplauz byłby wręcz klęską dla formy artystycznej teatru Klaty. Doceniam konsekwencję w szczelinach pomiędzy horrorem i kiczem, konsternacją i ochotą na imprezę, którymi opatruje on utarte, wyuczone, samobójcze bagatelizowanie konfliktów, grożące (obok kwestii środowiska naturalnego) egzystencji naszej cywilizacji - pisze Tomas Petzold w Dresdner Neueste Nachrichten po niemieckiej premierze spektaklu "Titus Andronicus" w reż. Jana Klaty.
"Titus Andronicus", zaadaptowana przez polskiego reżysera Jana Klatę według Shakespeare'a i Heinera Müllera wspólna produkcja Staatschauspiel Dresden i Teatru Polskiego we Wrocławiu, która w piątek miała swą tutejszą premierę w Kleines Haus, to zupełna bezczelność. Dotyka ona wszystkich, którzy wchodzą w kontakt z tym projektem, zarówno tych na scenie, jak i przed nią. Sprawiedliwość teatru nowego typu, z której przez dwie i pół godziny nie ma ucieczki. Nie jest to żaden sprzeciw wobec wzorca, tego konglomeratu antycznych potworności, które nadchodzą po sobie z prostą logiką zachłanności, lubieżności i chorobliwej ambicji, podczas gdy humanitarne motywy wciąż pozostają w gorszej pozycji. Jednak podczas gdy w także często krytykowanym oryginale sztuki po apogeum okrucieństwa nadchodzi katharsis, kultowy reżyser z sąsiedniego kraju, uznawany za lewicowego katolika, podobnie jak Heiner Müller, odmawia pozytywnej perspektywy. Kosmiczny finał ("a�