Berliński Theatertreffen to swoiste podsumowanie sezonu w teatrze niemieckojęzycznym. Wynika z niego w tym roku, że niemiecki teatr to niekoniecznie polityka, epatowanie przemocą i naturalistyczne aktorstwo. Powoli odkrywamy jego inne, bardziej wyrafinowane oblicze - pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.
Niemiecki teatr jest jak barometr współczesności, ciągle najnowocześniejszy ze wszystkich europejskich scen, o najmocniejszej pozycji w społeczeństwie. Dla polskich widzów i reżyserów artystyczny ferment zza Odrą zawsze był wyznacznikiem scenicznych mód. Podchwytywaliśmy od niemieckich twórców repertuar i konwencje teatralne. To oni nauczyli nas, jak się robi teatr publicystyczny, uwspółcześniający klasykę, jak przekracza się tabu, zmusza przez skandal do społecznej debaty. Badali granice teatralnego okrucieństwa, zmieniali status aktora w przedstawieniu, obrażali i zawstydzali widza, żeby powiedzieć coś istotnego. Tak zwany "niemiecki styl" teatralny nigdy nie był w Niemczech jedyny, powszechny i bezkonkurencyjny. Zaraziliśmy się nim, bo było o nim najgłośniej i chyba trafiał w polskie zapotrzebowanie. Nie tylko my - podobną fascynację przeżyło chyba całe teatralne pokolenie europejskich twórców - Węgrów (Arpad Schilling), Litwinów (Oskara