Szekspir wiedział dokładnie od Johna Dee, znakomitego angielskiego alchemika i maga, na czym polega czarna magia, która leży u podstaw Makbeta - pisze Henryk Baranowski w czasopiśmie Teatr.
Był rok 1997. Za pośrednictwem młodego reżysera chorwackiego Jasmina Novljakovicia, który mieszkał w Krakowie, otrzymałem propozycję zrobienia Makbeta z aktorami Teatru Narodowego w Zagrzebiu. Premiera miała mieć miejsce na festiwalu międzynarodowym w Puli. Warunki finansowe dużo lepsze niż w Polsce, do tego atrakcyjne miejsce. Pojechałem. Obsadę dostałem bardzo dobrą, sztuka po niedawnej wojnie była przez aktorów świetnie rozumiana. Próbowałem przecież z mężczyznami, którzy musieli zabijać. Poprosiłem aktora grającego tytułową rolę, żeby po zabiciu Dunkana mówił monolog tak, jakby czynił to w nim ktoś obcy. W obronie swego króla Makbet mógł zabijać z czystym sumieniem, ale zamordować władcę, który przed chwilą obdarzył go majątkiem, to już sprawa ciemnych mocy. To one miały przez niego mówić do końca sztuki. Aktor uczynił to, a ja poczułem prawdziwe przerażenie z powodu obecności zła wiszącego nad nami. Przerwałem próbę