Spektakl Krzysztofa Warlikowskiego w Salzburgu działa jak uderzenie pięścią między oczy - po premierze opery Hansa Wernera Henze pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Przyjechał, zadebiutował i namieszał, ale na tle dość mało porywających tegorocznych inscenizacji na festiwalu w Salzburgu. "The Bassarids" w ujęciu Polaka to spektakl precyzyjny, trzymający w napięciu, mądry, choć przygnębiający. Gdy jeden z papieży bulwersującej niemieckiej reżyserii Hans Neuenfels pozbawił "Damę pikową" Czajkowskiego emocji, gdy wielki wizjoner teatru i skandalista Romeo Castelucci przepełnił "Salome" Straussa pogmatwanymi symbolami, przedstawienie Krzysztofa Warlikowskiego prowokuje do dyskusji. Nic dziwnego, że w prasie austriackiej i niemieckiej po premierze pojawiło się wiele całokolumnowych recenzji i analiz. Na późny debiut w Salzburgu wybrał powstałą pół wieku temu, właśnie na zamówienie tego festiwalu, operę jednego z najważniejszych kompozytorów niemieckich, Hansa Wernera Henzego, napisaną wszakże do angielskiego tekstu. "The Bassarids" to polsku basarydy, czyli inaczej bachantki, a więc oszalałe kobiety bezg