- Pamiętam jedną ze scen filmu "Chłopaki nie płaczą": kręciliśmy ją na dachu kamienicy na Powiślu. Czarek Pazura, który mnie gonił, krzyczał: "Kurwa twoja pierdolona mać!". Przy czwartym ujęciu jakiś staruszek otworzył okno i woła: "Ty chamie, zamilcz!". Biedny Czarek na to: "Ja jestem w pracy" - wspomina MACIEJ STUHR, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie.
Zaczynał od kabaretu, potem był takich komedii, jak "Fuks" czy "Poranek kojota. Dziś Maciej Stuhr jest jednym z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia. Ambitny, zapracowany, zdystansowany. Spełniony zawodowo i prywatnie. Uwaga, fanki: typ rodzinny, zakochany w żonie! Pana życiowe credo brzmiało: "Być sobą". Nadal obowiązuje? - Tak. Myślę, że to jest zawsze w cenie. Ludzie podskórnie wychwytują, czy ktoś robi coś wbrew sobie. Jaki jest Maciej Stuhr? W kilku zdaniach? - Trudno powiedzieć, zwłaszcza Maciejowi Stuhrowi. Wydaje mi się, że jestem człowiekiem spokojnym. Wesołym raczej. Może przy tej wesołości jestem zbyt poważny i czasem chciałbym mieć w sobie więcej luzu... Dużo Pan analizuje. - Są takie sytuacje. Ale doszedłem do tego, że są np. role, które nie wymagają przygotowania intelektualnego. Trzeba je puścić naturalnie. Już nauczyłem się nie analizować wszystkiego. Czasem ubranie pewnych rzeczy w słowa niszcz