"Efekt" Lucy Prebble w reż. Agnieszki Glińskiej w AST w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju.
Już sobie spokojnie spałem, już myślałem o czym innym, a tu ktoś - kobieta - zaczyna grać dobrze. Weronika Warchoł. Unfortunate name, powiedziałby profesor Keating, gdyby to był ten film. Choć z drugiej strony Andy Warhol też się trochę tak nazywał. Jej koledzy z roku są sprawni, a ona jedna była wciągająca. Że nie tylko była na scenie, ale też chciałeś, żeby tam była. Ma zadatki na Bartka Bielenię, ze swoim talentem i jasnowłosą androgynicznością. Dobre aktorstwo ciężko jest opisać wprost, łatwiej przez negację. Więc na przykład nie czerwieniła się jak jeden z kolegów. (Aż chciałoby się zapytać, czy to był jego, czy jego postaci rumieniec, ale jednak wyglądał szalenie prywatnie). Jak również była do nikogo niepodobna, nie powiedziałbyś od razu, że "aktorka". Jak również nie dociskała, nie dawała czadu, nie próbowała zabić sobą widzów; powiedziała swoje, siadła, i już tylko na nią pragnąłem się lampić. Bo widzom,