"Kali Babki" Michała Siegoczyńskiego w reż. Michała Siegoczyńskiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Ileż razy coś podobnego widziałem! Teatr zabierał się do jakiegoś tematu w intencjach ewidentnie krytycznych. Żeby coś obśmiać, może nawet wyszydzić, pokazać taniochę, brzydotę i głupotę jakiegoś zjawiska, otworzyć oczy widzom, trochę nimi potrząsnąć. I strzelał kulą w płot, bo widzowie w najmniejszym stopniu nie zamierzali pozwalać się potrząsać. Przeciwnie: upiorny konterfekt brali z dobrodziejstwem inwentarza, jak swój. Pamiętam Mikołaja Grabowskiego mówiącego o szoku, jakiego doznał, gdy się dowiedział, że jeden z jego "Opisów obyczajów" gdzie pijaństwo ludu polskiego ukazane było w monstrualnej, rynsztokowej przesadzie, rozprowadzany jest w kasetach na wesela. Żeby się chlacze wesoło nachichrali z innych opojów, zanim sami pójdą mordami w ten sam rynsztok. Michał Siegoczyński z całą pewnością nie miał zamiarów morderczo złośliwych. Ale też nie po to brał się za opowieść o Jerzym Kalibabce, słynnym Casanovie Polski