Trochę dymu, trochę kiczu, sporo dusznej atmosfery. Nic do śmiechu, więcej do refleksji. Już po Dniach Sztuki Współczesnej. Dziesięć dni ze sztuką szeroko pojętą zakończyło się wczoraj weekendem teatralnym. To, co od dwóch dekad było zawsze clou festiwalu - teatr offowy - organizatorzy zostawili widzom na deser - pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.
Tegoroczny festiwal nieco się różnił od poprzednich. Po pierwsze - teatrów było mniej, ale za to przyjechały legendy (Teatr Ósmego Dnia i Biuro Podróży). Po drugie - kto czekał na plenerowe błahostki (inaczej mówiąc: spektakle o niczym, z dużą zawartością szczudeł, dymów, maszkar, krążących bez przekonania wśród gawiedzi) - ten się nie doczekał, i dobrze. Po trzecie, i to też dobrze - tak się jakoś złożyło, że większość spektakli łączyła wspólna myśl przewodnia (czy to przypadek, czy świadoma decyzja organizatorów, czyli Białostockiego Ośrodka Kultury - nie wiem): niemal wszystkie traktowały o przemocy. Taki dobór spektakli dość wyraźnie odcinał się od poprzednich edycji festiwalu, które hołdowały zasadzie, że publice trzeba zaserwować zgrabny pakiecik wash and go, czyli wszystko w jednym. Po czwarte wreszcie - i tu drobny zarzut - zabrakło spektakli, będących rodzajem inteligentnego happeningu. Takich, które miałyby w sobi