Nasze antysarmackie bunty prowadzimy na scenie z anarchistyczną fantazją dawnych sarmatów - pisze Piotr Olkusz w Teatrze.
Jest ponoć przypadłością naszych czasów, w tym naszego teatru, że symbole przestały być abstrakcyjne bądź wieloznaczne. Że nie powodują już lawiny skojarzeń, ale kierują rozbiegane myśli na jeden tor. Że w ogóle przestają istnieć w innym systemie znaczeń niż ten najbardziej oczywisty. Jak krzyż - to Krakowskie Przedmieście (no, ewentualnie jeszcze Sejm), a jak Wawel - to Smoleńsk. Symbole dzielą: powstanie warszawskie to źródło dumy lub dowód na narodową głupotę. Flaga (nieważne, biało-czerwona czy tęczowa) to tylko duma lub tylko wstyd. Symboliczna staje się co najwyżej wiara w symbol (wszystko jedno jaki) lub niewiara. W ogóle zresztą symbol (paradoksalnie również laicki) przynależy według niektórych do porządku wiary, a niewiara w symbol (laicki bądź religijny) jest - zdaniem wielu - znakiem niewiary w ogóle. I jest w jakiś sposób absurdalne, że teatr antysymboliczny skazany jest na przegraną z symbolem. Zgoda na symbol, zwłas