Wiadomo już, że Międzynarodowy Dzień Teatru 27 marca nie będzie w tym roku radosnym świętem. Koronawirus ujawnił tkwiące w systemie teatralnym problemy, podsumowując dyskusje o działaniu instytucji i społeczeństwa, pod znakiem których upłynął czas od ostatniego święta. Zarówno w kuluarach, jak i na scenie - pisze Katarzyna Niedurny w Przeglądzie.
Żaden spektakl nie jest wart choroby. Słyszane w środowisku teatralnym narzekania nie mają na celu podważenia słuszności decyzji o przeciwdziałaniu epidemii, raczej wskazanie jej konsekwencji. A sytuacja wygląda źle na kilku poziomach. Instytucje publiczne, szczególnie te mniejsze, mniej prestiżowe, mimo dotacji uzależnione są również od osiąganych dochodów. Nie mówiąc o teatrach prywatnych, które zarobią znacznie mniej, niż przewidywały. Trudno jednak w tej sytuacji martwić się o same instytucje, najsilniejszych graczy na rynku kultury. Ostatecznie zawsze cierpią ci najsłabsi. Pracownicy etatowi, którzy nie dostaną premii, rzemieślnicy przyzwyczajeni już do tego, że zamykanie pracowni teatralnych jest jednym z najprostszych sposobów na oszczędności. Poważny problem mają także ci, o których nikt się nie upomina - freelancerzy, a nimi w dużej mierze są artyści. Jest to mniejszy problem dla wielkich nazwisk, większy dla tych nierozpoznawalny