Są widzowie oglądający spektakle Krystiana Lupy po kilka razy. Zdarza się, że nie wszystko zaiskrzy i na scenie nie wydarzy się to COŚ. Reżyser wtedy mówi: "Przyjdźcie jeszcze raz. Dziś nie było dobrze". Czy zawsze ma rację? Widziałam parę lat temu, jak niezadowolony opuszczał kabinę akustyka po przedstawieniu "Rodzeństwa" na festiwalu Kontakt w Toruniu, gdy tymczasem ja tkwiłam wbita w fotel z wrażenia. Lupa na widowni Opowiadając o "Azylu" na przedpremierowej konferencji prasowej, Krystian Lupa użył określenia "teatralny jazz". Mówił o pracy na próbach, burzeniu i budowaniu nowych relacji i energii między aktorami-postaciami. Porównywał spektakl z koncertem jazzowym, gdzie muzyka powstaje tu i teraz, wobec odbiorcy, który również wpływa na nią swoją obecnością. Podczas spektaklu sam Lupa też siedzi na widowni. Ma mikrofon, bębenek, coś, co brzmi jak perkusyjny talerz. Pojękuje, podśpiewuje, uderza w instrumenty. Jednych to śmieszy, inni
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój, nr 7