Nie jest pewne, czy tym razem się sprawdzi przysłowie: na bezrybiu i rak ryba, skoro w Warszawie urlopy teatralne w pełni, a jedyną sztuką (poza "Amadeuszem"), na którą można trafić jest "Awaria" Haliny Dobrowolskiej w reżyserii autorki. "Awaria" mimo złowieszczego tytułu, jest sztuką pogodną i sympatyczną, aczkolwiek nie pozbawioną dziur dramaturgicznych. Pobłażliwy nastrój, w który wprawia widza, wywołany jest chyba faktem, że umiejscowić ją można w szeregu sztuk pewnego gatunku, lepszych lub gorszych, przewijających się przez ostatnie pół roku przez sceny polskie. Można tu wymienić choćby "Pralnię" Tyma (najlepsza w tym gatunku), lub "Fachowców" Friedmanna i Kofty. W którymś kolejnym przypadku trudno się nawet już zdenerwować i należałoby pomówić szerzej o samym zjawisku. Wszystkie te sztuki - jak należy sądzić - występują wyraźnie na deskach teatralnych jako coś w rodzaju etykiety zastępczej. Udają sztuki współ
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura nr 32