Moja kumpelka z dawniejszych lat, aktorka Joasia Orzeszkowska, wywołała mnie niedawno do Teatru Dramatycznego na spektakl "Dziewczynek" Iredyńskiego. Powód pierwszy, dla którego poszedłem: chciałem zobaczyć Joasię na scenie. Należała kiedyś de grupki studentek warszawskiej PWST, którą to grupkę adorowaliśmy wespół z Andrzejem Żuławskim i Jonaszem Koftą, potem wylądowała ambitnie u Cywińskiej w Kaliszu, by wrócić na stołeczny bruk (przepraszam: scenę). Powód drugi: oczywiście sama sztuka Iredyńskiego, który bywał ("poetą się nie jest, poetą się bywa") dramaturgiem znakomitym. Wyłuszczam te powody z niejaką skrupulatnością, a to dlatego, że do teatrów zaglądam rzadko, ponieważ jestem człowiekiem upośledzonym. A jestem upośledzony, gdyż w teatrze zajmuje mnie głównie i przede wszystkim sam tekst, a więc literatura, jej piękności, jej szwy, jej marności. Na sztukach klasycznych umieram z podziwu, na sztukach wsp
Źródło:
Materiał nadesłany
Radar nr 11