W finale sezonu teatralnego na polskie sceny wyszli Hamlet i Jezus. Tak się to ułożyło, zapewne przypadkiem. Ale ten przypadek nosi wszelkie znamiona konieczności - pisze Dariusz Kosiński w Tygodniku Powszechnym.
Hamleta wprowadziła Maja Kleczewska do Starej Rzeźni w Poznaniu (o czym niedawno w "Tygodniku" pisałem - tekst dostępny na powszech.net/hamlet), by zdetronizować go jako królewicza polskiego. Jezus pojawia się w tytule przedstawienia zrealizowanego przez Jędrzeja Piaskowskiego i Huberta Sulimę w Nowym Teatrze w Warszawie. Na scenie sama postać nie występuje, nie pada nawet jej imię. Ale całe przedstawienie jest przywoływaniem i wskazywaniem na pewną tęsknotę, marzenie, radykalną odmienność uosabianą przez Jezusa nie jako osobę boską i nie jako syna człowieczego, ale tego, któremu przynależy przyszłość. Który przyjdzie i którego królestwo nie będzie z tego świata. O ile poznański "Hamlet" wydaje się przepojony chęcią wyjścia poza dylematy, konflikty i zobowiązania, które budują paradygmatyczny dramat zachodniego teatru, o tyle warszawski "Jezus" jest odpowiedzią na to pragnienie. I Jezus unieważnia Hamleta. Dwa teatry Postacie Hamleta i Je