- Najpiękniejsza w każdym teatrze jest duża scena, w lalkowym natomiast ciekawe jest spektrum technik lalkarskich. Ja potrafię grać każdą: wykorzystuję marionetki niciowe, jawajki i marionetki sycylijskie, prowadzone z góry. Posługuję się też teatrem cieni, maski czy przedmiotu - mówi jubilat WALDEMAR PRESIA, aktor Teatru Arlekin w Łodzi.
Maria Rżanek: Pana repertuar obejmuje ponad 150 ról... Waldemar Presia: Tego jest więcej, większość ról to Arlekin, ale z koleżanką 19 lat temu założyliśmy prywatny Teatr Antrakt, z którym jeździmy do szkół i przedszkoli. Nazwa wzięła się od tego, że działamy w wolnym od przedstawień w Arlekinie czasie. Zazwyczaj gram tam za pomocą kukiełek i pacynek, naraz kilka ról w jednym spektaklu. Gramy za parawanem, a cała sztuka polega na operowaniu bogactwem głosu, na zmianach mowy pod daną rolę. Jak wyglądały początki Pana drogi w świecie teatru lalkowego? - Zaczynałem w warszawskim Teatrze Fraszka. Zostałem rzucony na głęboką wodę, trafiłem do doskonałego zespołu aktorów starszego pokolenia. Był to teatr objazdowy, bez stacjonarnej sceny. Dzięki współpracy z Henrykiem Pijanowskim i próbom w telewizji na Woronicza, mogłem obcować z wielkimi aktorami, postatystować, bardzo dużo się od nich nauczyć. Pierwszą rolą, jaką grałem