Wyobraźmy sobie robotników po łokcie umorusanych smarem, ze znajomością rzeczy rozprawiających o meandrach filozofii Sartreya. Nie do pomyślenia? Tymczasem tak przedstawia się rzeczywistość "Ulicy Gagarina"
W ślad za Sartrem żwawo podążają Marks, Bakunin, Malatest, Nieczajew. Robotnicy klną jak szewcy, ale dyskutują na poziomie uniwersyteckim. W perspektywie sztuki Gregory'ego Burkę'a, wyreżyserowanej przez Feliksa Falka, hasło "byt określa świadomość" brzmi mimo wszystko dość przewrotnie. Pożywką dla Burke'a przy pisaniu "Ulicy Gagarina" była własna biografia. Rzuciwszy studia ekonomiczne ten Szkot rozpoczął marszrutę po zakładach pracy. Wykonywał - jak sam twierdzi - najgłupsze z możliwych zajęć, "w hierarchii dziobania" zajmując najniższe piętra, stając się ikoną robotnika-wyrobnika o inteligenckim rodowodzie. Tak przynajmniej chciano widzieć Burke'a, kiedy jego sztuka stała się sensacją festiwalu w Edynburgu. Filozofia, teorie ekonomiczne (lewicowej głównie proweniencji), polityka i ideologia splatają się w dramacie w błyskotliwą, choć z pozoru tylko realistyczną całość. Nie ma bowiem realizmu tam, gdzie robotnicy, po porwaniu przeds