Dziś nie o telewizji, ale o internecie, który tak nas zdominował podczas pandemii. To oczywiste, że artyści, nie mogąc się z nami spotkać, szukają kontaktu w „trybie online". Minister Gliński przeznaczył na „kulturę w sieci" stosowne pieniądze. Nie wszędzie odbywa się to bez rozterek - pisze Piotr Zaremba w tygodniku Sieci.
Warszawski Teatr Narodowy już podczas pierwszej fali pandemii krzepił nas na swojej stronie wierszami czołowych poetów. To było podtrzymanie i artystycznej wrażliwości, i kontaktu z tym zespołem. Ale teraz, kiedy przepadły kolejne premiery, dyrektor artystyczny Jan Englert nie zgodził się, aby je przenosić do sieci, co owocuje sporem z częścią zespołu.
Englert uważa, że to nie jest prawdziwy teatr, bo pozbawiony kontaktu żywych ludzi z żywymi ludźmi. Godzi się tylko na pokazanie zapisów dawnych przedstawień robionych na scenę, takich jak „Dziady" czy „Kordian". Dyrektor ma sporo racji - spektakle robione online to wyrób czekoladopodobny. Ale można zrozumieć buntujących się aktorów. Chcą zarobić, ale i ćwiczyć się w swoim zawodzie. Nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa.
Inne teatry nie mają takich oporów. Ateneum miało mieć w listopadzie premierę „Ławy przysięgłych", sztuki czeskiego pisarza Ivana Klimy. Przeniesiono ją do internetu - przez dwa świąteczne dni można było oglądać spektakl po wykupieniu wirtualnych biletów.
Teatr zarobił. Trzeba też przyznać, że jakość tej realizacji różniła się od z reguły mało czytelnych „zapisów technicznych". Oglądaliśmy przeważnie szeroki plan imitowanej sali sądowej. Wszystko było nieźle widać, choć czasem operator wybierał za nas, na kogo zwracać uwagę. Na koniec aktorzy wyszli nawet się ukłonić.
Wyreżyserował to inny Czech Jakub Krofta. To dziwna sztuka - o ułomności wymiaru sprawiedliwości. Chwilami mamy wrażenie, że oglądamy rzeczywistość państwa autorytarnego - Klima pisał to jeszcze w socjalistycznej Czechosłowacji. A chwilami, że to o nas - o niedoskonałości obywateli demokratycznego społeczeństwa niezdolnych do powagi, kiedy ciąży na nich odpowiedzialność za czyjeś życie.
Tekst początkowo realistyczny zbacza w kierunku groteski, niestety chwilami zbyt ciężkiej jak na swój gatunek. Dobrze za to wypadli aktorzy. Na takich ludzi jak Grzegorz Damięcki, Janusz Łagodziński, Bartłomiej Nowosielski, Maria Ciunelis czy Przemysław Bluszcz zawsze można liczyć.
Na pewno nie jest to tekst o niczym - do zadumy. Z kolei impresaryjny teatr Scena Współczesna pokazał przed sylwestrem widowisko „I ty zostaniesz Chińczykiem". W Ateneum normalny tekst literacki. Tu zbiór kabaretowych skeczy autorstwa dyrektora Włodzimierza Kaczkowskiego. To się już sprawdziło w podobnym spektaklu „Krótka historia świata".
Trzej aktorzy: znakomici Łukasz Matecki, Jarosław Domin i Adam Fidusiewicz, podrzucają kolejne kwestie związane z chińską dominacją nad światem. Chwilami to pretekst, choćby do rozmowy o współczesnej Polsce. To widowisko interaktywne, artyści zagadują publikę, inicjują wspólne śpiewanie. Tego najbardziej brakuje w wersji online, choć próbuje się to markować.
Przy paru moich niezgodach co do wymowy poszczególnych skeczy, dostajemy coś do niezłej zabawy i do pomyślenia. Co ciekawe, Scena Współczesna nie brała za obejrzenie pieniędzy. Wystarczyło wsparcie od warszawskiego samorządu. Za to oba teatry zapowiadają przeniesienie tego, co obejrzeliśmy, na żywą scenę - po pandemii. - To dopiero będzie widowisko - zapowiada Łukasz Matecki z „I ty zostaniesz Chińczykiem". Wierzę i czekam niecierpliwie.