12 lipca. Upalny, duszny wieczór w promieniach dokuczliwego słońca. Scena w altance otoczonej zielenią (a piękną mamy zieleń w tym roku). Widownia rozsiadła się na krzesłach ustawionych na trawie w ogrodzie Dworku Białoprądnickiego. Niespodziewanie - jak na warunki pogodowe - liczna. Atmosfera luźna: ktoś sączy colę, ktoś piwo, ktoś usiłuje się ochłodzić lodami. Na scenie para: Maja Barełkowska i Piotr Cyrwus - o lecie teatralnym w Dworku Białoprądnickim pisze Elżbieta Konieczna w Miesiacu w Krakowie.
Teatr w zieleni Ona - aktorka Teatru Ludowego, z tych, co to z powodzeniem mogą zagrać córkę, matkę, a jak trzeba i babcię; na smutno i na wesoło (ogromne możliwości), On bardzo dobrze znany z jakiejś roli serialowej, co wiem z kolorowej prasy, a ponieważ nie oglądam seriali, pamiętam go inaczej: ze świetnej kreacji scenicznej sprzed lat w duecie z Tadeuszem Hukiem w Wariacjach enigmatycznych w Starym Teatrze. Powietrze stoi, ani jeden listek nie drgnie, aktorzy mówią poezję Czesława Miłosza i trochę zapomnianej poetki z Krakowa Anny Świrszczyńskiej. Publiczność zasłuchana. Powód połączenia tych dwojga poetyckich postaci raczej dość przypadkowy, chyba że chodziłoby o to, aby pokazać całkowitą odmienność patrzenia na świat. Miłosz zachwycał się wierszami Świrszczyńskiej, a czy ona jego? Tego nie wiem. Była istotą przekorną, upartą, bezkompromisową w swej odrębności. Kiedyś lubiłam czytać jej wiersze. Dobrze się ich słucha