Przed Teatrem Wielkim zapłonął stos. Elegancka, nieco zdezorientowana publiczność z namaszczeniem celebrowała śmierć Urbana Grandiera - francuskiego księdza, któremu przełożeni AD 1634 zafundowali najpierw wyrafinowane tortury, a potem spalili go na stosie. Za swobodną myśl i wierność swoim przekonaniom. Przechodnie nie tworzyli żądnego przygód tłumu gapiów - nerwowo przemykali obok happeningu, bojąc się, że przypadkowo zostaną wmanewrowani w awanturę. Tak oto kończyła się premiera "Diabłów z Loudun" Krzysztofa Pendereckiego. Maestro pokłonił się tłumowi. Strażacy ugasili stos. Tłum rozszedł się w spokoju. Przetrzymana tramwajowa trzynastka ruszyła z miejsca. Potworne (i niestety prawdziwe) zdarzenia, jakie miały miejsce w Loudun, od dawna inspirowały pisarzy, dramaturgów, filmowców. Genialne opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza i świetny film Kena Russela to tylko niektóre ze współczesnych adaptacji, obok których opera Pendereckiego
Tytuł oryginalny
Teatr w operze
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Poznańska Nr 123